niedziela, 8 marca 2009

Protest dla protestu?


Nadchodzi kryzys, a wraz z nim nadchodzą zmiany. A kryzys+zmiany=kłopoty.


Już od listopada wiadomo było (co poniektórym), że w Toruniu miały podrożeć akademiki. Wszystko z powodu szybujących w górę cen mediów. Sprawa nie cichła w grudniu, przewijała się w lokalnych mediach również w styczniu i lutym. Dyskusja na forum Uniwersytetu Mikołaja Kopernika była otwarta, samorząd studencki starał się znaleźć w forumowym wątku konsensus. Inna kwestią jest to, czy rozwiązania podsuwane przez forumowiczów-studentów były wzięte pod uwagę w rozważaniach samorządu, czy wdzięczność dla władzy za nadanie mu tak ważnej roli zniekształciła nieco jego widzenie świata... Jako reprezentacja braci studenckiej członkowie samorządu mieli wysunąć swoją propozycję dotyczącą podwyżek cen za mieszkanie w Domu Studenckim, co od początku, kiedy temat został podjęty było nieuniknione. Jednak nie dla wszystkich. Nie wszyscy również byli zdania, że studencka reprezentacja działa w interesie ogółu. A zatem trzeba było wziąć sprawy w swoje ręce! Szkoda tylko, że po fakcie…


„Młodzi socjaliści” wzięli się do roboty pod koniec lutego. Akcja ruszyła pełną parą – protest masowy. Protest przy ostatnim gwizdku, w obliczu wprowadzenia w życie podwyżek z początkiem marca, czyli od nowego semestru. To udało się wynegocjować członkom samorządu, którzy nie chcieli by ceny wzrosły w trakcie roku akademickiego, aby dać możliwość osobom niezadowolonym ze zmian poszukania lokum gdzie indziej. Sukces to jednak wątpliwy, zważając na fakt, że ewentualna przeprowadzka po pierwszym semestrze to nic innego jak przeprowadzka w środku roku akademickiego.


Spotkania w każdym akademiku, podniosłe mowy, wspólne narzekanie, aż wreszcie chęć zapobieżenia zmianom – „Młodzi socjaliści” szybko zjednali sobie tym ponad 1200 mieszkańców akademików. Bo tyle podpisów znalazło się pod petycją skierowaną do rektora UMK. Przyjął, przeczytał, a nam pozostaje czekać na decyzję. Ale jaką? Tego nawet najstarsi studenci nie wiedzą. Bo jak tu podjąć decyzję, skoro oczekiwania są dosyć sprzeczne, a ewentualnych propozycji rozwiązań brak. „Nie chcemy płacić więcej, ale chcemy lepszych warunków mieszkaniowych. My dostarczyliśmy petycję, Ty myśl, co z tym zrobić”, zdają się mówić protestujący. Samorząd zarzuca im kompletny brak merytorycznego uzasadnienia swoich żądań. Podniesienie standardów i pozostawienie cen bez zmian w obliczu rosnących kosztów w akademikach wydaje się być absurdem i wyklucza się wzajemnie. Poza tym akcja przeprowadzona jest za późno. Kiedy był czas na pertraktacje, studenci z „Młodymi socjalistami” na czele spali. Dziś tłumaczą się niewiedzą, brakiem komunikacji z tymi, którzy wiedzieli. Przypomina mi się stara dziecięca wyliczanka „…a dziad wiedział, nie powiedział, a to było tak…”. A może powiedział, tylko nie wszyscy słuchali.


Na jednym ze spotkań protestacyjnych zjawili się „samorządowcy”. Równali z ziemią każdą propozycję organizatorów akcji. Dobrze przygotowali się do obrony swojego stanowiska, w końcu siedzieli w tym od dawna. Wtedy nikt prócz nich nie odważył się zabrać głosu. Jednak po spotkaniu zostało kilka osób przekonując socjalistów, że są z nimi. Z nimi, a przeciwko „tamtym”. Teraz już nie wiadomo, czy walka dotyczyła cen akademików, czy toczyła się między samorządem, uznanym za zdrajcę, a jego przeciwnikami. Ciężko też wywnioskować, jaka rzeczywiście była rola „samorządowców” – obrona interesów studentów czy racji Uniwersytetu. I kogo uznać winnym całego zamieszania? A może to wina wszechobecnego kryzysu? Chyba najbezpieczniej przyjąć takie wyjaśnienie… Jak śpiewał Grabaż z Pidżamy Porno: „Czasy są niepewne - sytuacja jest napięta…”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz