niedziela, 31 maja 2009

PRACA DLA STUDENTA


Zbliżają się wakacje, czas ciepłych dni, długich letnich wieczorów, opalania i morskich kąpieli. W końcu można odpocząć. Ale czy na pewno? Dziś mało który student decyduje się na beztroskie spędzenie wakacji. Wakacje stają się ciężką pracą, ale także nierzadko niezapomnianą przygodą i cennym doświadczeniem.


Studia to nie tylko czas zdobywania wykształcenia, to również czas dorastania, czas usamodzielniania się. Młodzi ludzie wyfruwają spod matczynych skrzydeł, by zdobyć doświadczenie nie tylko na studiach, ale również w „prawdziwym” życiu. Piszę „prawdziwym”, bo dopiero jak opuści się rodzinny dom, człowiek dowiaduje się, czym jest życie. To studenckie czasem jest jeszcze beztroskie, przepełnione imprezami i oparte na pomocy rodziców, w szczególności pomocy materialnej. Nie wszystkim jednak jest tak łatwo, niektórzy muszą sami zarobić na swoje utrzymanie, a niektórzy po prostu nie godzą się na wieczną zapomogę od rodziców.
Znam wiele przypadków pracujących studentów, często na pełen etat. Z trudem godzą pracę z nauką, ale to dla nich niejednokrotnie jedyny sposób, by utrzymać się w obcym mieście. Są jednak i tacy, którzy za pracą wyjeżdżają setki kilometrów od domu. Idealnym do tego terminem są wakacje. Praca sezonowa to dobre wyjście. Pozwala zarobić w obcej walucie kilkakrotnie więcej niż w Polsce po przeliczeniu na złotówki. Po 3 miesiącach intensywnej pracy, przez 9 miesięcy kolejnego roku akademickiego można mieć spokojną głowę i oddać się w pełni nauce. I oczywiście imprezom. O ileż to wydaje się łatwiejsze niż całoroczna praca w Polsce.


Nie można jednak zapomnieć o studentach, którzy pracują w ciągu roku akademickiego, bo to lubią. Czasem nawet zaczynają lubić to bardziej niż studia. W każdym razie pracodawcy cenią zdobywanie doświadczenia już w trakcie studiów. Taki student z tytułem magistra nie jest już świeżynką, ma praktykę w zawodzie lub po prostu pokazuje przyszłemu pracodawcy, że dla pracy skłonny jest poświęcić wiele.
Każda z grup wymienionych wyżej ma jednak swoje powody, by tak czy inaczej zagospodarować sobie czas. Kogoś może dziwić, że ktoś inny nie ma czasu na sen pracując od października do wakacji, by te 3 miesiące w końcu zregenerować siły. Może to dziwne, że ktoś szuka pracy i szczęścia na Majorce, w Norwegii czy w Anglii, ale każdy ma swoje cele, swoje priorytety i pomysły. W ludzką naturę wpisane jest ocenianie innych, ale, choć to może zabrzmi banalnie, może czasem lepiej skupić się na sobie?;)

JUWENALIA, JUWENALIA, KTO NIE PIJE, TEN KANALIA


Niektórzy mówią, że studiują tylko po to, by przeżyć te kilka dni w roku. To czas nieustającej zabawy, szaleństw i… picia. Juwenalia, bo o nich mowa, przyciągają niemalże całą brać studencką.


Każde miasto, które może się poszczycić jakąkolwiek szkołą wyższą stara się zapewnić swoim studentom rozrywkę na najwyższym poziomie. Koncerty najlepszych gwiazd polskiej sceny muzycznej, atrakcje sportowe i imprezy do białego rana – na to niestety nie stać wszystkich uczelni. Ale każdy orze jak może. Gdzieś główną atrakcją jest Norbi, a gdzie indziej Hey i Kult. Ale najważniejsza jest atmosfera i ta szczególna więź, która na czas juwenaliów jednoczy studentów.


Nie co dzień można spotkać w jednym miejscu zgromadzonych kilkadziesiąt tysięcy studentów. Wieczorami podczas koncertów w miasteczku akademickim, panuje niepowtarzalny klimat. Spotkać można metalowca, który skacze w rytm disco-polo i techno-maniaka, który poguje przy ostrym punkrocku. Czasem tylko szkoda, że na występie naszych ulubieńców nie uraczymy zbyt wielu prawdziwych fanów.


Każda uczelnia ma swoje wypracowane przez lata tradycje. W Toruniu niewątpliwie do takich należy mecz w błocie. Podobno wtedy nie liczy się wygrana, lecz dobra zabawa. Ale w zawodnikach nie brakuje ducha rywalizacji. Co roku też studenci przebierają się w różne stroje i maszerując ulicami miasta zbierają fundusze na juwenaliowe szaleństwa. Spotkać można policjantki, kosmitów, pszczółkę Maję, a nawet samego Kopernika! Interes się opłaca, przez kilka godzin można „wyciągnąć” nawet kilkaset złotych. Pomysłów na wydanie zarobionych pieniędzy nie brakuje.


Najczęściej studenci lubują się w piwie, ale w sklepach pustoszeją też półki z nalewkami i wódką. Zdarzają się też mikstury własnej roboty – wiśniówki, cytrynówki, miodówki. Każdy szanujący się student musi skosztować choć jednego napoju alkoholowego, zgodnie z hasłem: „Juwenalia, juwenalia, kto nie pije ten kanalia”. Niestety niektórzy „spożywanie alkoholu” odbierają jako „picie do upadłego”. Organizują zawody w piciu na czas, piciu na ilość i piciu różnymi technikami. Czasem kończy się to tragicznie. W tym roku w Warszawie po jednej z tego typu imprez zmarł student Politechniki Warszawskiej. Były zawody w piciu na czas, koledzy chłopaka nie dopilnowali i znaleźli martwego w pokoju w akademiku.


Juwenalia to beztroska i nieustająca zabawa. Ale trzeba wiedzieć, że jak się bawić, to z głową. Odrobina rozsądku jeszcze nikomu nie zaszkodziła, nawet w Juwenalia. A może tym bardziej w Juwenalia?

poniedziałek, 4 maja 2009

PAŃSTWOWI versus NIEPUBLICZNI, DZIENNI versus ZAOCZNI


Od dawna trwa spór o to, czy studenci studiów niepublicznych mają takie same prawa jak ci z uczelni państwowych. Zdaniem tych pierwszych, są oni gorzej odbierani na rynku pracy i dyskryminowani przez państwo np. w finansowaniu kształcenia. Zdaniem tych drugich – zasłużyli sobie na to.


Doskonale pamiętam, kiedy trzy lata temu składałam dokumenty na studia. Tysiące wątpliwości, za i przeciw. Oczywiście brałam pod uwagę możliwość, że nie dostanę się na wymarzony kierunek na wymarzonej uczelni. Studia zaoczne były dla mnie ostatecznością, nie mówiąc już o uczelni niepaństwowej. Jednak zawsze była to jakaś alternatywa w razie niepowodzenia, bo nie miałam zamiaru wybierać na siłę innego kierunku, byle tylko studiować dziennie. Uparłam się na politologię. Udało się. Szczęśliwie jestem od 3 lat studentką politologii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Jednak nie każdy miał tyle szczęścia co ja.

Nie uważam osób studiujących zaocznie, czy też na uczelniach prywatnych za gorszych od dziennych. Mam wielu znajomych, dla których jest to idealne wyjście. A czasem jedyne. Często słyszy się zarzuty: „Nie chciało im się uczyć w szkole średniej, to niech teraz płacą za studia”. Jednak w niektórych przypadkach o dostaniu się na upragniony kierunek decydowało kilka punktów i za mało szczęścia na maturze. Niektórzy też od razu decydowali się na studia zaoczne, czy studiowanie na uczelniach niepublicznych. Dlaczego? Możliwość zarabiania na siebie na pełnym etacie, lepsze warunki do nauki na studiach prywatnych. Nie oszukujmy się, tego typu uczelnie bardziej dbają o profesjonalne zaplecze dydaktyczne i o szeroko rozumiany komfort studiowania. Oczywiście sprzyjają im ku temu lepsze warunki finansowe.

Tak, to prawda, teraz na studia zaoczne może iść każdy. Studia na uczelniach prywatnych może ukończyć nawet największy leń i nieuk. Ile jest osób noszących zaszczytne miano studenta tylko dzięki amnestii Giertycha? W szczególności uczelnie niepubliczne zapełnione są takimi fenomenami. Ale gdzieś obok nich są perełki, które zasługują na lepsze traktowanie. Pytanie tylko, czy dla kilku pereł warto zmieniać system, by wszystkim małżom żyło się lepiej?

Pół roku temu „niepubliczni” protestowali przed budynkiem Sejmu. Hasłem przewodnim manifestacji było „O równe szanse”. Dla wszystkich studentów, bez wyjątku. Wystosowali także petycję do Premiera, w której domagali się, by skończyć z dyskryminacją studentów uczelni niepublicznych. Głównie chodziło o dofinansowanie tych szkół wyższych i zmniejszenie kosztów kształcenia na nich. Hubert Zalewski, przewodniczący Międzyuczelnianego Ogólnopolskiego Niezależnego Stowarzyszenia Studentów Uczelni Niepublicznych (MONSSUN), odwołał się do sytuacji w szkolnictwie wyższym w innych krajach, gdzie uczelnie niepubliczne takie jak Oxford czy Harvard traktowane są na równi z publicznymi. Czy to jednak nie lekka przesada porównywać polskie placówki niepubliczne z Harvardem?

Protesty „niepublicznych” obudziły ducha walki w „publicznych”. Protestującym radzą, by przenieśli się na studia dzienne do szkół państwowych, skoro studiowanie na niepublicznych jest dla nich za drogie. Złośliwych uwag jest więcej: na niepublicznych studiują dzieciaki bogatych rodziców (więc i po co im dofinansowanie), takie studia to dla wielu tylko ucieczka przed wojskiem, poziom nauczania graniczy ze szkołą podstawową, a tytuł magistra bez problemu można załatwić grubą kopertą. Nie wiem, ile w tym prawdy, nigdy nie miałam przyjemności (?!) studiować na uczelni prywatnej. Może to i lepiej… Przynamniej nie musiałam słuchać obelg ze strony innych studentów.

Zaoczni też nienajlepiej odbierani są przez swoich dziennych kolegów. Tu głównie rozchodzi się o poziom nauczania. Bo jak na zajęciach co drugi weekend można przerobić tyle samo materiału, co przez 5 dni w każdym tygodniu? Stąd też niektórych kierunków po prostu nie można zrobić zaocznie, jak np. medycyny. Strach byłoby się dostać pod skalpel lekarza po studiach zaocznych.

Jednak punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jak jest naprawdę, dowie się tylko ten, kto miał okazję studiować dziennie, zaocznie, na uczelni publicznej i prywatnej. Tymczasem wracam do nauki, bo raczej nie mam szans na kupienie wpisu do indeksu.